Wspomnienia Jana Felicjana... cz.6

 

Dalej »

« Wstecz

Paciorkowiec zieleniejący czyli Streptococcus viridans

http://www.infekcje.com.pl/linkowanie.php?gdzie=pato8

Aby odpocząć od wzruszeń jakie towarzyszyły mi w relacjonowaniu pierwszych dni, tygodni i miesięcy uczęszczania do szkoły, chciałem przedstawić moją heroiczną walkę z moim osobistym wrogiem, dedykowanym chyba specjalnie dla mnie, potworem niewidocznym gołym okiem, a o wyjątkowo wrednym charakterze -  paciorkowcem zieleniejącym. Wydawać by się mogło cóż to za przeciwnik, takie cosik, co dopiero pod mikroskopem wygląda jak jakiś orzeszek ziemny, a jednak...

Jako niespotykanie przyjaźnie usposobiony człowiek, co to by każdemu nieba  przychylił, dobrą nowinę głosił wszem i wobec, co to by nad każdym potrzebującym pochylił się z troską, zostałem wyróżniony przez Pana i w gardle moim na stałe zamieszkał ten wyrzutek bakteryjnej społeczności, ten element niewłaściwy, ta wredność nad wrednościami, zwany w łacińskim języku streptococcus viridans. Ten nędznik zabrał mi kilka lat, najpiękniejszych lat z mojego życia, aby na koniec w swojej mściwości doprowadzić mnie do stanu, zwanego przez medyków śmiercią kliniczną. Jakże więc nie poświęcić moim śmiertelnym zmaganiom kilku słów.

A zaczęło się całkiem niewinnie, już jak wspominałem w przedszkolu. Rozbolało mnie gardziołko i Pan doktor stwierdził, że to tylko angina. Tylko. Bolało mnie to gardło, jak licho, ale to była tylko angina. Przeszło poszło. Ale już w pierwszej klasie, praktycznie na samym początku, gardło znowu mnie rozbolało i znów Pan doktor orzekł anginę. Ropną anginę, nie jakieś byle co. Na tą okoliczność poczęstował mnie oczywiście sulfatiazolem i zastosował swój ulubiony sposób leczenia za pomocą pędzlowania. Leżę ci ja i kwiczę. Temperatura wysoka, żadnych smakołyków jeść się nie da, bo gardło boli i nic. Angina ani myśli ustępować. Doszło do tego, że przyszło naraz dwóch doktorów (jakby jeden mało już mi krzywdy wyrządził) i dawaj nade mną wydziwiać, łapy do gardziołka wsadzać, a mądrować się jeden przez drugiego. Uradzili, że jakieś czopy będą mi wyciskać. A niech wyciskają, ich sprawa. Okazało się jednak, że to i moja sprawa. Bo te czopy to są moją własnością i mieszczą się w moim, prywatnym gardziołku. A oni biorą jakieś patyki i dawaj tymi patykami grzebać mi w gardle. Boga w sercu chyba nie mieli, bom przecież darł się tak ile mogłem. Dopiero jak zwróciłem uprzejmie zawartość mojego żołądka z kluseczkami lanymi na mleku to odpuścili. Zainkasowali kasę i sobie poszli.

A ja zostałem z kolegą paciorkowcem i zrozpaczonymi Rodzicami. A to kanalie z tych dochtorów, pomyślałem, nic nie zrobili, kasiorę zgarnęli, założyli czapki na uszy i sobie poszli. I co dalej. Ale tu się myliłem. Zdążyłem się troszkę kimnąć, potem dla załagodzenia sytuacji zjadłem z łaski kaszkę manną na mleku, a tu wpada tych dwóch i jeszcze jakaś paniusia w kapelusiku. Rejwach powstał jak na jakimś podrzędnym żydowskim targowisku w Pardołowie Dolnym. Rządzą się jak szare gęsi. Łóżeczko moje wraz ze mną odstawiają od ściany na środek pokoju, opuszczają boki z siatki (takie się miało wyposażenie, pełen wypas), paniusia  rozpłaszczyła się z futra, kapelusik zdjęła, a jakże, okazało się, że pod tymi naftalinowymi ciuchami ma fartuch pielęgniarki. No nie podoba mi się to wszystko. Źle to rokuje, a moi Rodzice stoją pod ściana całkiem bladzi, nie  protestują,  jakby im mowę odebrało.

Atmosfera się zrobiła jak na przesłuchaniu na UB. Z przedpokoju przytaszczyli walizę, otwierają, a tam jakieś chromonikle, szczypce, szpryce, wata, lignina. Ani chybił będą mi gardło podrzynać. Słyszało się o tej służbie zdrowia to i owo. Jakby to było mało, jakaś chłopina (jak się później okazało szofer sanitarki) przytaszczył wanienkę z lodem. No ładnie. znaczy się będzie tak. Poderżną mi gardło, potem moje biedne ciałko wsadzą do lodu żeby się nie zepsuło i wywiozą w nieznanym kierunku. Potem dadzą ogłoszenie, że taki a taki uciekł i jest poszukiwany listem gończym. Znam te chwyty, bo mi sąsiad ubek opowiadał o nowoczesnych metodach prowadzenia takich spraw. Gardło przestało mnie już boleć, a przygotowania do ewidentnej zbrodni trwają na całego. Ojciec niby całą okupację walczył z Niemcami, a teraz stoi jak zamurowany, Mama też jakby nie wiedziała o co chodzi.

Nagle zapadła cisza. Wszyscy zamilkli, jakby konceptu im brakło. Wystraszyli się zbrodniarze. Nie takie proste zamordować niewinne dzieciątko ot tak sobie. Tylko król Herod był taki odważny, a i tak skończył w ichnim wariatkowie.

Ale gdzie tam. Oni tylko zbierali siły. Wstał doktor Lewandowski i gada w te słowa:
- Ty Maryśka to lepiej stąd idź, Pan Jan niech trzyma tego oprycha, albo najlepiej niech na nim usiądzie, bo nas wszystkich jeszcze poturbuje. Pani Kaziu, czy jest Pani gotowa? - zwraca się do pielęgniarki. - To zaczynamy.
I jak się na mnie nie rzucą, obrócili mnie na brzuch, ściągnęli piżamkę, Ojciec - zdrajca usiadł mi na nogach, Lewandowski trzymał mnie swoimi łapami za głowę, ten drugi miał mi mierzyć puls, ale co u licha miała robić ta Pani Kazia... za moment już wiedziałem. Potworny ból przenikną moja szlachetną pupę i dało się słyszeć chrzęst wbijanego żelaza w delikatne ciałko. Nawet nie zdążyłem ryknąć, jak poczułem, że rozsadza mi pupinę jeszcze większy ból. Żeby się to już skończyło, śmierć jest zapewne łagodniejsza od tych morderców. Ale żeby i Ojciec... przemknęło mi przez głowę.
- Lodem teraz, przyłóżcie lodu - usłyszałem ostatkiem sił głos Lewandowskiego.
No to będzie jak mówiłem, teraz mnie zamrożą. O dziwo poczułem ulgę. Trzymali mnie jeszcze jakiś czas i tu słyszę.
- Chyba jest dobrze.
Mama wpadła do pokoju, cała upłakana i tutaj Lewandowski do Niej w te słowa:
- Chyba się udało.
Jak to chyba, zamordowali mnie czy nie ? Poleżałem jeszcze na brzuchu, potem odwrócili mnie na plecy i niestety zmarłem.

Po zmartwychwstaniu Mama opowiedziała mi, że ta ekipa morderców dokonała po raz pierwszy w Skarżysku-Kamiennej, a może nawet w dystrykcie kielecko-radomskim, wstrzyknięcia zastrzyku z penicyliną krystaliczną. I że teraz to na pewno wyzdrowieję. Potem znowu przeniosłem się do krainy przodków, ale nie na długo. Obudziłem się w samą porę, aby usłyszeć, że Pani Kazia przyjdzie jutro o tej samej porze i powtórzy ten zabieg. No to się przygotujemy pomyślałem sobie, z zaskoczenia to mnie wzięli, drugi raz żywcem się nie dam.

Przez całą noc Rodzice czuwali przy mnie na zmianę, co wcale nie umniejszyło w moich oczach ich winy, szczególnie Ojca, co to do zdrajców przystał, zamiast moją stronę trzymać. Rano niby miało być tak dobrze, a było fatalnie. Gardło mnie bolało jak wczoraj, a moja szlachetnie urodzona dupina, bolała tak, że nie mogłem siedzieć. Na dodatek Rodzice zadowoleni z siebie jak licho, latają koło mnie jak nakręceni, opowiadają jak to trudno było tę penicylinę załatwić, ile to kosztowało i pieniędzy i zachodu, takie dyrdymały mi posuwają, a dziecko umiera z bólu okołodupnych okolic. Ponieważ nic mądrego nie mogłem wymyślić, tom się zdrzemnął. Obudził mnie tubalny głos doktora Lewandowskiego:
- Jak tam nasz Pimpuś dzisiaj, co? Dupsko pewnie boli co? Aleś nam wczoraj dał popalić ty diable mały.
Wychowanie to on otrzymał, nie ma co - pomyślałem sobie w duchu, ale zachowałem to tylko dla siebie. Rozsiadł się na moim łóżeczku, do gardła zajrzał i nic. Na coś wyraźnie czeka. Nagle dotarło do mnie, że ta Pani Kazia ma przyjść i znowu będą mnie zabijać. Nie udało się wczoraj, to dzisiaj poprawią. Co prawda Ojciec poszedł do tej swojej fabryki i tego drugiego szpeca też nie ma. Ale może dziecko jest tak osłabione, że i w takim składzie dadzą radę. No i wywróżyłem...

Pani Kazia przyszła. Cała uśmiechnięta, zadowolona z siebie. Rozkłada te swoje manele, wyraźnie widzę narzędzie zbrodni, szklana rura zakończona gwoździem. Takie same gwoździe podkładaliśmy pod koła furmanek, co to węgiel przywoziły, więc byłem zorientowany. Pani Kazia nabrała jakiegoś białego płynu do tej rury, owinęła białą szmatą, położyła na niklowanej tacy i zbliża się z tym do mojego łóżeczka. We mnie wszystko zamarło ze zgrozy. A ona coraz bliżej z tym gwoździem, coraz bliżej. Doktor stoi obok, Mama u wezgłowia, a ta się zbliża. Całe moje dotychczasowe życie przemknęło mi przed oczami w sekundę. To przecież koniec.
- No to w który policzek dzisiaj Pimpusiu?
W policzek, Pimpusiu? chyba jednak jest to wyraźne naruszenie dóbr osobistych. Doznałem wstrząsu, przestałem panikować, wezbrała we mnie złość. Gdzie do mnie z tym gwoździem. Cały się sprężyłem w sobie i jak nie wierzgnę w tą tackę z narzędziem mordu. Poleciała, aż pod sufit, wszystko się wywaliło i spoko. Wow...

No i się zaczęło. Doktor Lewandowski rzucił się na mnie celem własnoręcznego ukręcenia mi karku. Mama stanęła jak widać w mojej obronie bowiem przez moment trwała pomiędzy nimi krótka szamotanina. Pani Kazia podjęła niezbyt udaną próbę zemdlenia, ale słaba z niej była aktorka, niepotrzebnie tylko się potłukła. Doktor cały czas klął swoją głupotę, że on taki wielki doktor, a nie przewidział, że to diabelskie nasienie, ten okropny znajduch będzie kopał. Poza tym cały czas klął tak przejmująco i skutecznie, że sąsiad ubek mógłby się dużo nauczyć. Ale nie ma się co dziwić w końcu nosił przecież tytuł doktora nauk medycznych, to czegoś się musiał jednak nauczyć, a ubek to tylko zwyczajny ubek.

Ja spokojnie. Nakryłem się tylko po same oczy i z tej perspektywy uważnie obserwowałem otoczenie. Ale do śmiechu mi nie było. Bo nie byłem w stanie przewidzieć dalszego biegu wydarzeń. Zakładałem, że w skrajnym przypadku mogą oddać mnie do Domu Poprawczego, czym straszono mnie w szkole i nie tylko. Tymczasem tumult  wygasał, doktor przestał kląć, nawet usiadł ostrożnie na brzegu mojego łóżeczka i ciężko oddychał. Pani Kazia też przestała udawać zemdloną i ostentacyjnie oświadczyła, że jej, Pani Kazi, noga w tym domu więcej nie stanie. Ta wiadomość wpłynęła kojąco  na moje rozdygotane nerwy. Pani Kazia jak powiedziała tak zrobiła. Trzasnęła drzwiami i wyszła. Nawet klamotów nie zabrała. Została tylko Mama i Doktor, patrzący co chwila na mnie z okropnym wyrazem twarzy. Nagle oniemiałem i z wrażenia zasłoniłem jedno oko. Doktor w pewnym momencie uśmiechnął się do mnie. Natychmiast wyszkolony umysł podsunął uzasadnienie: to tylko kamuflaż, pod żadnym pozorem nie bierz tego grymasu na serio. Zwiększyłem czujność.

I tym razem staranne wyszkolenie podczas popołudniowych ćwiczeń grupowych, jak również moja indywidualna inteligencja wrodzona i nabyta, okazało się skuteczne. Otóż doktor postanowił dokonać morderczego zabiegu osobiście. Czyn ten poprzedził wykład propagandowy mający niby wyjaśniać zawiłości podawania penicyliny w iniekcji czyli zastrzykach. Miał uzasadniać celowość takiego zabiegu, miał rozwiewać wszelkie obawy. Poinformował mnie również o kosztach mojego kopniaka. Ale nie ze mną takie numery. Doceniałem wysiłki doktora, ale na moje proste przecież pytanie: dlaczego to akurat mnie ma być podawana ta "iniekcja" doktor się załamał i musiał spożyć kawę prawdziwą z cukrem. Po czym wyjął ze swojej torby lekarskiej podobny sprzęt co to Pani Kazia używała, ugotował go na maszynce elektrycznej, następnie brutalnie pogwałcając moje prawa obywatelskie dokonał tej, jak to się naukowo nazywało "iniekcji". Talentu nie miał za grosz. Bolała ta iniekcje wściekle i bardzo żałowałem, że noga Pani Kazi nigdy już nie stanie w naszym domu. Bo że noga doktora stanie to wiedziałem aż nadto dokładnie...

Tak więc już w bardzo młodym wieku zapoznałem się ze zjawiskiem "przemocy w rodzinie" oraz z przyjemnościami jakie niesie dynamiczny rozwój nauk medycznych. Widocznie aniołowie w niebiesiech tak to wszystko zaplanowali, bowiem z tzw. białym personelem, szczególnie żeńskim, stykałem się w dorosłym życiu nader często co zapewne było związane z feminizacją tego zawodu. Do paciorkowca jeszcze powrócimy, bo teraz pora wrócić do kochanej szkoły. Dość powiedzieć, że paciorkowiec spowodował, że zamiast długich siedmiu lat uczęszczania, uczęszczałem jedynie pięć, co jest niezłym wynikiem i prawdopodobnie rekordem Polski. Dwa lata spędziłem na zwolnieniach lekarskich spowodowanych okresem aktywności  mojego druha paciorkowca...

 

Dalej »

« Wstecz

Design by: Izabela Kurkiewicz

Copyright (c) 2006 - 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone.