Profesor
zw. dr hab. Wojciech Morawski (tekst z roku 2003)
Kryzysy gospodarcze, czyli okresowe
zwolnienia aktywności gospodarczej, towarzyszą ludzkości niemal od zarania
dziejów.
Niegdyś o rytmie kryzysów decydowały
przede wszystkim zjawiska naturalne: klęski żywiołowe, epidemie, nieurodzaje,
oraz przyczyny polityczne, np. wojny. Wraz z rozwojem gospodarki rynkowej w
czasach nowożytnych zmalał wpływ zjawisk naturalnych na przebieg koniunktury,
wzrosło natomiast znaczenie czynników rynkowych.
Pojawiły się kryzysy nadprodukcji,
polegające na tym, że podaż przewyższała popyt - nie można było sprzedać
wyprodukowanych dóbr, skutkiem czego spadały ceny. Gdy spadły poniżej kosztów
produkcji, działalność gospodarcza przestawała się opłacać. Pracodawcy zwalniali
ludzi, rosło bezrobocie. To z kolei zmniejszało jeszcze bardziej możliwości
zbytu, bo biedniejące społeczeństwo ograniczało zakupy. Spadek cen działał
deflacyjnie, czyli wzmacniał siłę nabywczą pieniądza, co zwykle zachęca ludzi do
oszczędzania. Te oszczędności nie były jednak zjawiskiem korzystnym, gdyż
oznaczały dalsze ograniczenie zakupów, czyli jeszcze bardziej zmniejszały popyt.
Duże bezrobocie i powszechny strach przed utratą pracy powodowały napięcia
społeczne, ale, paradoksalnie, zmniejszały liczbę strajków. Były one bowiem
orężem jedynie tych, którzy mieli pracę.
Jednak mechanizm rynkowy, który powodował
kryzysy, uruchamiał również czynniki powodujące jego przezwyciężenie.
Ograniczanie produkcji przybliżało moment, kiedy zgromadzone zapasy znikały i
powracała dobra koniunktura. Wówczas cały mechanizm kręcił się w odwrotnym
kierunku. Ceny rosły, zachęcając do zwiększenia produkcji. Siła nabywcza
pieniądza spadała, co zniechęcało do oszczędności i jeszcze bardziej nakręcało
koniunkturę. Malało bezrobocie i obawa przed utratą pracy, równocześnie zaś
spadek wartości pieniądza prowadził do spadku płac realnych, jeśli nie udało się
wywalczyć podwyżek. To pociągało za sobą wzrost liczby strajków. Ale w okresie
dobrej koniunktury, zachęcającej do zwiększania produkcji, pojawiały się
przesłanki przyszłej nadprodukcji.
Kryzysy XIX stulecia
W XVII i XVIII wieku przez Europę przeszły
pierwsze wielkie kryzysy finansowe, będące rezultatem poprzedzających je
okresów spekulacji. W XIX wieku, wraz z uprzemysłowieniem, ukształtował się
mechanizm dość regularnego, trwającego 10-12 lat cyklu koniunkturalnego,
obejmującego nie tylko sferę finansów, ale również kolejne gałęzie produkcji.
Ten podstawowy cykl, opisany po raz pierwszy w 1862 roku przez francuskiego
ekonomistę Clementa Juglara, nosi jego imię.
Kryzysy nadprodukcji najwcześniej pojawiły
się w Wielkiej Brytanii, kraju będącym kolebką industrializacji i gospodarki
rynkowej. Podczas wojen napoleońskich poważne kłopoty dotknęły przemysł
włókienniczy. Pierwszym kryzys obejmujący wszystkie gałęzie gospodarki
brytyjskiej nastąpił w 1825 roku. Następny, w 1837 roku, objął już Wielką
Brytanię, Francję i Stany Zjednoczone. Poczynając od 1857 roku, wszystkie
kolejne kryzysy miały zasięg światowy. Kryzys 1873 roku po raz pierwszy
rozpoczął się nie w Wielkiej Brytanii, czyli kraju najbardziej wówczas
rozwiniętym, ale w Europie kontynentalnej. Kryzys 1890 roku zaczął się w
Argentynie, a 1900 roku - w Rosji. Kryzysy dziewiętnastowieczne miały pewne
cechy wspólne, ale każdy z nich posiadał własną specyfikę. Mechanizm rynkowy,
samoczynnie wpędzający gospodarkę w kryzys, później równie samoczynnie ją z tego
kryzysu wyprowadzał. Polityka gospodarcza państwa, zgodnie z doktryną liberalną,
polegała na niewtrącaniu się do gospodarki i biernym przeczekiwania kryzysów.
Pod koniec XIX stulecia charakter kryzysów
zaczął się zmieniać. Działo się to przede wszystkim pod wpływem monopolizacji. W
okresie wolnej konkurencji, kiedy na rynku było wielu producentów, żaden z nich
nie kontrolował rozmiarów podaży. Inaczej mówiąc, niczyje indywidualne decyzje
nie mogły wpłynąć na rozmiary podaży. O zmonopolizowaniu jakiejś gałęzi
gospodarki możemy mówić wówczas, gdy jeden lub kilku pozostających w
porozumieniu producentów kontroluje tak dużą część podaży, że może wpływać na
poziom cen. Początkowo wiązano nawet z tym zjawiskiem nadzieję na
przezwyciężenie kryzysów nadprodukcji. Skoro bowiem ktoś kontroluje rozmiary
podaży, to może, zawczasu dostrzegając niebezpieczeństwo, zmniejszyć produkcję i
nie dopuścić do nadprodukcji. To rozumowaniu zawierało jednak tylko część
prawdy. Monopolista rzeczywiście mógł nie dopuścić do nadprodukcji i spadku cen,
ale tylko za cenę zmniejszenia produkcji, czyli np. wzrostu bezrobocia. Kryzysy
nie znikły, zmienił się jedynie zestaw ich objawów. W mniejszym niż wcześniej
stopniu spadały ceny, w większym - produkcja. Równocześnie sam rytm kryzysów
uległ przyspieszeniu.
Recepta interwencjonizmu państwowego
W
XX wieku cykl koniunkturalny nie był już tak regularny. W latach 1929-1933 (w
niektórych krajach datę końcową trzeba przesunąć na 1936 rok) świat doświadczył
tzw. wielkiego kryzysu, który zasłużył na ten przydomek nie tylko z racji
rozmiarów, ale również dlatego, że zawiodły mechanizmy rynkowe przynoszące
ponowną poprawę koniunktury. W obliczu kryzysu monopoliści zmniejszyli
produkcję, ale w gałęziach nie- zmonopolizowanych, głównie w rolnictwie, doszło
do nadprodukcji i spadku cen. Równocześnie podjęte po pierwszej wojnie światowej
próby powrotu do złotej waluty doprowadziły do powstania bardzo deflacyjnego
systemu pieniężnego. Rolnicy, chcąc zarobić na spłatę ciążących na nich
zobowiązań, których relatywny ciężar bardzo wzrósł, zwiększali produkcję.
Pogłębiało to tylko kryzys. Właśnie w tym punkcie zawiódł mechanizm rynkowy.
Jego istota polegała na tym, że wzrost cen miał zachęcać do wzrostu produkcji, a
spadek miał działać zniechęcająco. Kiedy znaczna część gospodarki na spadek cen
reagowała wzrostem produkcji, mechanizm rynkowy okazał się bezradny.
Doświadczenie to doprowadziło do
rezygnacji z liberalnej polityki gospodarczej i nastania czasów interwencjonizmu
państwowego, czyli nakręcania koniunktury przez państwo za cenę umiarkowanej
inflacji. Wykorzystano okoliczność, że kryzys i inflacja, same w sobie przykre,
były zjawiskami przeciwnymi i można było jednym zwalczać drugie. Od nazwiska
głównego (choć nie jedynego) teoretyka nowej polityki gospodarczej Johna M.
Keynesa nazwano ją keynesizmem. W ekonomii keynesowskiej inflacja i bezrobocie
zaczęły być postrzegane jako "zła wymienne". Można było kosztem nieco większej
inflacji zmniejszyć bezrobocie lub kosztem nieco większego bezrobocia zmniejszyć
inflację. W 1958 roku zależność tę ujęto w formę hiperboli, zwanej krzywą
Phillipsa. Keynesiści za główny cel polityki gospodarczej uznali osiągnięcie
pełnego zatrudnienia. W imię tego celu byli skłonni, do pewnych granic,
tolerować inflację.
Jak zgłębić cykl koniunkturalny
Wielki kryzys pobudził też ekonomistów do
głębszej refleksji nad samą naturą cyklu koniunkturalnego. Rozmiary i charakter
wielkiego kryzysu były takie, że tradycyjne wyjaśnienia oparte na modelu Juglara
nie wystarczały. Zaczęto doszukiwać się w rozwoju gospodarczym głębszych i
dłuższych wahań cyklicznych, dopatrując się w wielkim kryzysie efektu kumulacji
krótko- i długookresowych wahań.
Jeszcze przed kryzysem, w 1928 roku,
ukazała się praca radzieckiego ekonomisty Nikołaja Kondratiewa opisująca
wieloletni cykl o długości amplitudy 40-60 lat. Kondratiew na podstawie badania
sekularnych (stuletnich) wahań cen w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii i
Stanach Zjednoczonych wyróżniał kolejne fazy wzrostowe (lata 1790-1815,
1850-1870, 1896-1922[25]) i spadkowe (lata 1815-1850, 1870-1896, 1922[25]-1940).
Przewidywał też fazę wzrostowa w latach 1940-1970, następnie zaś spadkową. Praca
Kondratiewa, wydana w latach trzydziestych na Zachodzie, stała się przedmiotem
poważnych studiów.
W latach trzydziestych ukazała się praca
austriackiego badacza Josepha Schumpetera. On także wyróżnił wieloletnie cykle,
w obrębie których dostrzegał fazy ekspansji, recesji, depresji i wzrostu. Mimo
że dostrzegał podobieństwa kolejnych cykli, kładł nacisk na wyjątkowość i
niepowtarzalność każdego z nich. Pierwszy cykl związany był z rewolucją
przemysłową, rozwojem przemysłu lekkiego, a później ciężkiego i użyciem siły
pary wodnej. Obejmował fazy: ekspansji (1787-1800), recesji (1801-1813),
depresji (1814-1827) i wzrostu (1828-1842). Drugi cykl oparty był na liberalnej
polityce gospodarczej i wolnym handlu, motorem rozwoju była budowa kolei
żelaznej. Schumpeter wyróżniał tu fazy: ekspansji (1843-1857), recesji
(1858-1869), depresji (1870-1885) i wzrostu (1886-1897). W trzecim cyklu, zwanym
neomerkantylistycznym, wiodącą rolę odgrywały nowe przemysły: elektryczny,
samochodowy i chemiczny (ekspansja 1898-1912, recesja 1912-1925 i depresja
1925-1939). Równocześnie z pojawieniem się koncepcji długich cykli Joseph
Kitchin badał cykle o amplitudzie 2-3-letniej, krótsze od juglarowskich.
Zwrot monetarystyczny
W ciągu ćwierćwiecza po zakończeniu
drugiej wojny światowej keynesizm zapewnił światu okres dobrej koniunktury. Ale
kryzysy naftowe lat siedemdziesiątych znów były zjawiskiem nowego typu -
towarzyszyła im bowiem inflacja (dotychczasowe kryzysy polegały na spadku cen,
czyli działały deflacyjnie). Napędzał ją wzrost kosztów produkcji, a nie wzrost
ilości pieniądza w obiegu. Keynesizm okazał się bezbronny. Próby zwalczania
takiego kryzysu metodami inflacyjnymi przypominały dolewanie benzyny do ognia.
Doprowadziło to do zarzucenia polityki interwencjonizmu i tzw. rewolucji
monetarystycznej, polegającej na uznaniu inflacji za wroga numer jeden.
Zwrot monetarystyczny pozwolił wyjść z kryzysu krajom rozwiniętym, ale państwa
biedniejsze wpędził w kryzys zadłużeniowy, który był głównym światowym problemem
w dziedzinie finansów w latach osiemdziesiątych. Po 1989 roku doszło do
załamania koniunktury związanego z zakończeniem zimnej wojny i redukcją wydatków
zbrojeniowych. Dla lat dziewięćdziesiątych charakterystyczne były peryferyjne
kryzysy finansowe. Ich peryferyjność polegała na tym, że nie przenosiły się na
grunt amerykański. Gospodarka amerykańska utrzymywała się w stanie dobrej
koniunktury i pociągała za sobą resztę świata. W latach 2000-2001 doszło jednak
do pogorszenia koniunktury w Stanach Zjednoczonych, czego skutki zaczął odczuwać
cały świat.
Krach marksistowskiej alternatywy
Pokusa zbudowania systemu gospodarczego, który byłby odporny na kryzysy, od
dawna nęciła ekonomistów. Najpoważniejszą, historycznie rzecz biorąc, próbą tego
rodzaju była gospodarka socjalistyczna. Marksiści, jak wiadomo, zarzucali
gospodarce kapitalistycznej, że jest niesprawiedliwa, gdyż kapitalista
przywłaszcza sobie część pracy robotnika w formie tzw. wartości dodatkowej.
Mniej znanym wątkiem marksistowskiej krytyki kapitalizmu był zarzut, że
kapitalizm jest marnotrawczy. Możliwe są w nim bowiem kryzysy nadprodukcji, przy
czym pojawiają się one nie wówczas, gdy wszyscy mają wszystkiego pod dostatkiem,
a podstawowe potrzeby społeczeństwa są zaspokojone. Wręcz przeciwnie - kryzysy
występują równocześnie z biedą i niedostatkiem znacznej części społeczeństwa.
Zatem nie wszystkie możliwości produkcyjne są wykorzystywane dla zaspokajania
potrzeb społecznych. Winą za ten stan rzeczy marksiści obarczali mechanizm
rynkowy. Nowa gospodarka powinna być wolna od tej wady. Nie powinna zatem być
sterowana przez rynek, ale przez świadomego planistę, który będzie podejmował
decyzje pozwalające w maksymalnym stopniu zaspokajać potrzeby społeczne.
Takie były założenia. Dalszy ciąg jest znany. W wielu krajach udało się
stworzyć system gospodarczy, który nie był sterowany przez rynek. Rzeczywiście,
coś takiego jak kryzys nadprodukcji było w tym systemie trudne do wyobrażenia.
Powszechne było natomiast zjawisko braku... praktycznie wszystkiego. Z
zaspokajaniem potrzeb społecznych też wyszło inaczej, niż planowano, koszty
społeczne były natomiast ogromne.
W początkowym okresie eksperyment radziecki zrobił jednak wrażenie. Model
zwany socjalistyczną industrializacją wprowadzano w ZSRR od 1929 roku. W tym
czasie na świecie szalał wielki kryzys. To, co działo się w ZSRR, wyraźnie
kontrastowało z sytuacją na świecie. Gospodarka radziecka, zwłaszcza oglądana z
zewnątrz, skąd nie było widać terroru, głodu i łagrów, wyglądała atrakcyjnie.
Mogło się wydawać, że wreszcie wymyślono system gospodarczy odporny na wahania
koniunktury. Stąd wynikała utrzymująca się przez jakiś czas atrakcyjność
planowania gospodarczego, którego elementy wprowadzano również w krajach
kapitalistycznych. Dopiero z czasem zalety modelu socjalistycznego blakły, a
wady stawały się bardziej wyraziste. W efekcie gospodarka socjalistyczna
przegrała historyczną rywalizację z gospodarką rynkową. Jedną z głębszych
przyczyn takiego stanu rzeczy był fakt, że o ile gospodarka rynkowa wymuszała
innowacyjność i generowała postęp techniczny, o tyle w gospodarce planowej
postęp był traktowany jak źródło kłopotów, burzył bowiem wcześniejsze założenia.
Pochwała kryzysu
Kryzysy, przy wszystkich swych niedogodnościach, spełniają w gospodarce rolę
porządkującą i oczyszczającą. Weryfikują dorobek poprzedzających je okresów
dobrej koniunktury. Wówczas okazuje się, co było rzeczywiście wartościowe, a co
zbędne. Nie decydują o tym urzędnicy, tylko mechanizm rynkowy. Mechanizmu tego
nie powinno się zresztą depersonifikować, gdyż jest to instytucja na wskroś
demokratyczna. Wszak to konsumenci "głosują" poprzez swoje zakupy. Rozwój
gospodarczy, z którego wyeliminowano by kryzysy, stałby się czymś w rodzaju
rozgrywki pokera, w której zachowano licytację, ale wyeliminowano sprawdzanie,
co kto ma w kartach. Nie znaczy to oczywiście, że zjawiskom kryzysowym nie
należy się przeciwstawiać. Pamiętajmy jednak, że historycznie lepiej
zweryfikowane są metody szybkiego wychodzenia z kryzysu niż metody jego
unikania.
Chronologia kryzysów gospodarczych nie pokrywa się na ogół z chronologią
innych nieszczęść trapiących ludzkość. Np. wojna nakręca koniunkturę i wyklucza
kryzys. Natomiast często detonatorem kryzysu stawało się zakończenie wojny,
czyli wydarzenie pozytywne, ale związane z redukcją zamówień i demobilizacją
żołnierzy, dla których w cywilu nie było pracy. Z reguły kryzys był momentem
weryfikacji nowych rynków. W okresie poprzedzającym kryzys otwierały się nowe
rynki, czy to na skutek otwarcia dla gospodarki rynkowej nowych krajów (np.
Ameryki Południowej w 1821, Chin w 1842, Japonii w 1868 czy Europy Wschodniej po
1989 roku), czy pojawienia się nowych rodzajów konsumpcji (np. samochodów w
latach dwudziestych czy technologii komputerowych w latach dziewięćdziesiątych).
Początkowo możliwości nowych rynków wydają się nieograniczone i dochodzi tam do
przeinwestowania. Nadchodzący kryzys ujawnia ich rzeczywiste rozmiary.
Z indywidualnego punktu widzenia najważniejsze podczas kryzysu jest
zachowanie płynności, czyli zdolności pokrywania zobowiązań. W miarę możliwości
należy wchodzić w kryzys bez długów i dbać o to, by nie stracić pracy. Jeśli
spełniliśmy te podstawowe wymogi bezpieczeństwa i zostało nam jeszcze trochę
pieniędzy, to kupujmy - kryzys to najlepszy moment na zakupy.
***
Prezentowany tekst pochodzi z Małej kroniki kryzysów gospodarczych, która
ukaże się pod koniec sierpnia nakładem wydawnictwa TRIO.